Marek “Słowik” Słowikowski

Przez Łukasz Opałka, 15.03.2010 12:38

Od Marka biło ciepło.
Zawsze się uśmiechał, nigdy nie narzekał, witał miłym słowem, bardzo interesował się życiem Klubu, chociaż był daleko. Lubił kajaki, kiedy tylko mógł pływał razem z nami. Był najlepszą Wachciarą jaką znałam. Pierwszego dnia Szkoleniówki przydzielono mnie z Markiem do dwójki – szło nam opornie, płynęliśmy zygzakiem. Ja z przodu, ciągle na niego chlapałam wodą lub uderzałam przypadkowo wiosłem. Marek wykazywał się ogromną cierpliwością. Potem zawsze razem śmialiśmy się z chwili, kiedy już zmęczeni wiosłowaliśmy przez ostatnie jezioro. W pewnym momencie obejrzałam się za siebie i zobaczyłam nadciągające czarne chmury burzowe. Poczułam nagle ogromny przypływ sił i dostałam takie przyspieszenie, że wyprzedziliśmy wszystkich – Marek był cały mokry i stwierdził, że już nigdy więcej ze mną nie popłynie. Jak się okazało później, musiał nie jeden raz jeszcze się “męczyć” ;) Lubił nas zaskakiwać, a szczególnie Rysia. Pojawiał się nie wiadomo skąd, w najmniej oczekiwanym momencie, gdzieś w lesie, czy przy moście, a Rysiu z szeroko otwartą buzią (i ramionami) witała bardzo zadowolonego z siebie Marka. A Kapitan Drawowy? Ile Rychu się najadła strachu, kiedy przez dłuższą chwilę nie można było znaleźć Marka. Po wnikliwych przeszukiwaniach terenu w końcu ktoś odszukał zgubę, która za potrzebą pognała w krzaczki nad rzeczką, ale zmorzył ją sen w połowie zadania. Tak, myślę, że Marek korzystał z życia, robił to co kochał, był odważny i żądny przygód. Do twarzy mu było w różowym. I w dredach :) …Jak żałuję, że już nie będę miała okazji poznać Go lepiej.

Marku – zawsze będziesz z nami w naszych sercach podczas odkrywania nowych rzek, pokonując kolejne kilometry w kajaku, bawiąc się do upadłego na szalonych imprezach. Z nami zobaczysz i przeżyjesz jeszcze wiele przygód. Chociaż byłeś z nami tak krótko, to duchem nie rozstaniemy się z Tobą już nigdy.

Dzięki Tobie będę pamiętać, że w życiu trzeba cenić każdą chwilę.
Czuwaj tam z góry nad nami…

Praksa


Zawsze witałem Cię uśmiechem, a może tylko odwzajemniałem Twój, który wydaje się, że nigdy nie opuszczał Twojej pogodnej twarzy.

Marku, emanowała z Ciebie magiczna energia, która usuwała wszelkie bariery międzyludzkie, która pozwalała już po chwili mieć w Tobie cudownego kompana do wszystkiego.

W najdłuższym, jaki pamiętam, dniu naszej szkoleniówki, w dniu pod koniec, którego mało kto mógł rozprostować palce spęczniałe od wody. W dniu tym po zmroku mimo wspólnej pasji, jaka nasz łączy każdy mokry i zmarznięty pragnął wyjść już na brzeg. W tym dniu na odprawie w Rutkach dostałeś lizaka od Groma i Justyny. Lizaka za pomoc, uczynność i przykładność. Potem jeszcze wiele razy pokazałeś, że należało Ci się to małe, ale jakże ważne odznaczenie.

Na Woodstoku, gdy tylko dojechaliśmy na miejsce wskoczyłeś w tłum ludzi podążających za błogim strumieniem zimnej wody lejącego się z sikawki starego wozu strażackiego – byłeś u siebie. Wracając do nas promieniałeś rześkością i tym razem mokrym uśmiechem :).

Pamiętam też, jak próbowaliśmy przełamać się do próby pierwszej eskimoski w lodowatym morzu pod okiem Rekina – to też przyszło Ci z uśmiechem.

Powinniśmy brać z Ciebie przykład bo jak mało kto czerpałeś z życia i brałeś je na wesoło.

Takim Cię zapamiętam i dalej będę witał uśmiechem, zawsze, gdy wspomnę Twoją osobę i chwile spędzone w Twoim towarzystwie.

Kuba


Wszyscy pamiętamy Marka jako uśmiechniętego, wesołego i zabawnego faceta z wielkim poczuciem humoru. Jest to naprawdę miłe wspomnienie, ale przysłania ono jakże ważną cechę, która czyniła Marka tak wspaniałym człowiekiem, jednym z najlepszych przyjaciół jakich można mieć. Marek, prócz wielkiego uśmiechu był także poważnym, oddanym przyjacielem. Zawsze znajdował czas by wysłuchać drugiego człowieka, zawsze starał się pomóc najlepiej jak to możliwe. Zaskakiwał swoją inteligencją, empatią, wspaniałym charakterem. Słowo pisane nie jest w stanie wszystkiego wyrazić, ale proste fakty są takie, że Marek był dla mnie wielkim przyjacielem. Zawsze był gotowy wysłuchać mojego gadania, tak jak ja jego, i nie raz przesiedzieliśmy do późna rozmawiając, nawet jeśli dzieliły tysiące kilometrów odległości.
Jednakże dla Marka odległość nie miała znaczenia, gdy chodziło o osobę którą kocha. Pamiętam do dziś jak chciał sprawić niespodziankę Ani i w tajemnicy przed wszystkimi, przyleciał nagle do Polski. Dużo kosztowało mnie rozmawianie z Anią i unikanie tematu wcześniejszego przylotu do kraju, ale cała niespodzianka udała się wyśmienicie. Podobną akcję Marek jeszcze nie raz zorganizował i pojawiał się zaskakując wszystkich. Zawsze z uśmiechem na twarzy.

Marek miał wielkie poczucie humoru i każda rozmowa z nim to był jeden wielki śmiech. Począwszy od pierwszych wspólnych spływów kajakowych, których sporą część przegadywaliśmy, rozmowa z Markiem zawsze przerywana była śmiechem i nikt nie mógł na to nic poradzić. Dobry humor nigdy nie mógł nas opuścić gdy z nim rozmawialiśmy. A rozmawiać nieraz rozmawialiśmy długo. Kiedyś Marek przejazdem zawitał w Gdańsku i nocował u mnie jedną noc, którą wspólnie z jego przyjacielem, który specjalnie dla spotkania przyjechał ze Słupska, przegadaliśmy przy włoskim winie, serze Mozarella, który tak bardzo Marek lubił oraz improwizowanym śniadaniu, do którego użyłem dokładnie wszystkiego co zostało mi w lodówce w dzień zamknięcia wszystkich sklepów. Innym razem samolot Marka wylądował w Gdańsku po godzinie pierwszej, a że do pociągu zostało mu sporo godzin, to pojechaliśmy do centrum na piwo. Tak świetnie się gadało, że przesiedzieliśmy na starówce wschód słońca i dzień zaczęliśmy zajadając najświeższe możliwe drożdżówki, jeszcze gorące z porannego wypieku. Wielkie poczucie humoru Marka równało się jego bezinteresowności. Pewne było zawsze, iż Marek pomoże każdemu z nas najlepiej jak tylko może, nie oczekując nic w zamian, choć pewne było także to, że każdy z nas udzielił by wszelakiej pomocy Markowi.
Krew, którą mogliśmy podarować Markowi, gdy on leżał w szpitalu, okazała się być jednak nie wystarczająca. Wypadek, który nie miał prawa się tak skończyć wstrząsnął nami wszystkimi. Każdy z nas poczuł ogromny smutek i niewysłowiony żal, na myśl, że już nigdy za naszego ziemskiego życia nie będziemy mogli usłyszeć ciepłego głosu Marka, jego śmiechu. Nie będziemy mogli zwierzyć mu się z naszych problemów, wysłuchać jego mądrych słów niosących otuchę. Ogromnym smutkiem napełniało każdego z nas, że Marek nie będzie uczestniczyć już z nami w tych wszystkich przyszłych spływach, zabawach, spotkaniach i codziennych prostych chwilach.
Sam Marek doskonale znał to uczucie, gdyż bardzo mocno przeżył śmierć Pawła Strzeleckiego. Poziomka był osobą, którą Marek bardzo cenił i szanował za jego wielką wiedzę i chęć pomocy. Dużo czasu zajęło Markowi otrząśnięcie się z tego tragicznego zdarzenia, ale to, co pozwoliło mu szybciej się z tego smutku wydobyć, to świadomość, że Poziomka nie chciałby smucono się z jego powodu. I dokładnie tak samo Marek, jestem pewien, nie chciałby aby jego liczne grono znajomych, przyjaciół i bliskich smuciło się z jego powodu. Każdy z nas może sobie wierzyć w to co chce, wyznawać różne religie i filozofie życia, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Marek u kresu swojego ziemskiego życia, w lepszym świecie witany był właśnie przez Poziomkę.
Odczuwam ogromny smutek i żal po stracie tak wspaniałego przyjaciela jakim był Marek. Jednakże wiem, że każda chwila spędzona w jego towarzystwie nie była stracona i dzięki jego przyjaźni moje życie zostało w pewien sposób wzbogacone. Jest to dar, za który jestem Markowi niezmiernie wdzięczny i jakkolwiek nie może on teraz na to odpowiedzieć, jestem pewien, że jeszcze kiedyś, po drugiej stronie, będziemy mogli o tym wszyscy razem porozmawiać.

Ufiak


Zawsze w takich sytuacjach zadaje sobie pytanie DLACZEGO?!
Dlaczego to właśnie Marek odszedł? Dlaczego w tak młodym wieku? Dlaczego w takich okolicznościach? Dlaczego…?
Nie znam odpowiedzi na tak postawione pytania… ale wieże że to wszystko ma jakiś sens…

Uśmiech nigdy nie znikał z twarzy Marka, był jedną z najbardziej wesołych osób jakie dane mi było poznać. Jego koleżeńskość i bezinteresowność nie znały granic o czym nie raz nas wszystkich przekonał podczas wspólnych spływów.

Nigdy nie zapomnę szalonego wyjazdu, którego zresztą pomysłodawcą był Marek – zaraz po Drawie Szkoleniowej pojechaliśmy na Woodstock. Wszyscy byliśmy strasznie brudni, śmierdzący, niewyspani, zmęczeni… było pięknie ;) Impreza na miejscu była przednia, ale i tak najlepszy był powrót do Gdańska.Większość ekipy zmyła się w nocy, rano obudziliśmy się w składzie Rychu, Marek i ja. Chwile nam zajęło “dojście do siebie”, oraz dojście do pociągu. Pociągi były pełne ludzi w takim stopniu, że nie dało się już nawet szpilki wcisnąć. Gdy już po jakimś czasie udało nam się do jakiegoś wejść to okazało się że do Gdańska mamy 5 przesiadek. Niby straszne, ale jakie możliwości to dawało… zawsze niedaleko stacji PKP były sklepy ;) tak więc podróż minęła przyjemnie, ale to nie koniec przygody. W Gdańsku byliśmy późną nocą. Z pociągu udaliśmy się prosto do Klubu, gdzie zawiódł nas pilot od alarmu, więc wchodziliśmy na “głośno” niby wszystko było ok,ale po chwili odwiedzili nas panowie z ochrony PG :)

Różowego wdzianka z imprezy sylwestrowej też nie zapomnę ;)

Żegnaj przyjacielu, będzie nam Ciebie brakowało ;(

Orzech


 
Projekt i wykonanie:Łukasz Opałka, zalecana przeglądarka firefox 3.6 lub nowsza